Cześć, jestem Łukasz, mam 26 lat i duża część z Was kojarzy mnie z pielgrzymki, z Grupy Srebrnej oczywiście

Piszę tutaj, aby podzielić się z Wami swoją misją… Tak, misją, chociaż dla mnie bezpieczniej brzmi: wolontariatem misyjnym. W najbliższy poniedziałek bowiem wyjeżdżam na pół roku do Kolumbii jako świecki misjonarz wspierać tamtejszą Consolatę.

Już w czasach liceum pragnąłem wyjechać na tego typu wolontariat ale najpierw była szkoła, później studia i kolejne obowiązki, a także przeszkody. Jeśli czegoś się jednak naprawdę pragnie i mocno pracuje, aby to osiągnąć, to prędzej czy później osiągniemy zamierzony cel.

Nie byłoby jednak tego wszystkiego, gdyby nie Ojcowie Misjonarze Matki Bożej Pocieszenia Consolata, z Ojcem Ashenafim na czele, który gorąco wspierał mnie w podjętej decyzji, a także był „moim łącznikiem” z Kolumbią. Jego pomoc okazała się nieoceniona, za co jestem Mu bardzo wdzięczny, przede wszystkim swoją wdzięczność kieruję jednak w stronę Matki Bożej.

Mam nadzieję, że niebawem będę mógł się z Wami podzielić swoimi doświadczeniami misyjnymi, a także zarazić Was samą ideą misji!

Tymczasem proszę Was o modlitwę i obiecuję to samo.

Szczęść Boże, adios!!!

 

 

Saludos prosto z kolumbijskiej dżungli!!!

Po dwóch tygodniach w zanieczyszczonej stolicy Kolumbii, zamieszkanej przez 7mln (oficjalne źródła) albo raczej 10-12 mln mieszkańców (dane szacunkowe), nadszedł czas na wylot do dżungli. Drogi lądowe do Puerto Leguizamo bowiem nie prowadzą. Inną opcją jest wielogodzinna podróż łodzią. Miasteczko, w którym obecnie mieszkam, leży nad rzeką Putumayo na granicy kolumbijsko-peruwiańskiej. Oficjalnie zamieszkuje je 17 tysięcy osób. Nieoficjalnie 40 tysięcy. W miasteczku są dwa duże kościoły katolickie, kilka kaplic, kilka zborów protestanckich, dwie szkoły, rynek, mnóstwo małych sklepików, szpital i rozbudowana siedziba wojska. Wojsko jest wszechobecne ze względu na działania partyzantów na terenie całej Amazonii. Na co dzień panuje tu jednak absolutny spokój.

Ledwie zdążyłem dotrzeć do Leguizamo, a już je opuszczałem. W sobotę poprzedzająca Niedzielę Palmową udałem się w towarzystwie padre Lisandro (Consolata Wenezuela), siostry Carminy (zgromadzenie bezhabitowe, Hiszpania, lat 67!) i Juana Gabriela (seminarzysty Consolata Kolumbia) w trwającą 4 godziny podróż łodzią w dół rzeki Putumayo, by odwiedzić społeczności Indian. W różnych wioskach Murui spędziliśmy w sumie cały Wielki Tydzień. Warunki były dosyć niestandardowe jak dla Europejczyka - myliśmy się w deszczówce, spaliśmy w moskitierach zabezpieczających przed wszechobecnymi insektami, musieliśmy się pilnować, żeby pić tylko butelkowaną albo przegotowaną wodę (ta z rzeki jest bowiem potwornie zanieczyszczona przez znajdujące się w niej minerały i ścieki), a wszystko to w 35-40 stopniowych upałach i dosyć dużej wilgotności. Trudności z tym związane rekompensowało nam jednak indiańskie jedzenie (pieczony dzik, owoce i soki z tychże oraz... pieczone mięso małpy!) Od razu wyjaśniam, że z małpą nas oszukano, powiedziano nam najpierw, że to mały dzik, a gdy zjedliśmy babcia Indianka wyciągnęła z garnka głowę małpiszona!;)

Przede wszystkim jednak wszelkie niedogodności zrekompensowała nam praca z miejscowymi Indianami, którzy zachowali już tylko część ze swoich zwyczajów - spotkania starszyzny plemiennej czy wspólne polowania, np. na małpy właśnie. Poza tym chodzą w dżinsach i dresach, młodzież używa prawie najnowszych komórek - z tym, że tam, gdzie mieszkają, nie ma żadnego zasięgu... :) Telefon komórkowy zatem, podobnie jak w Warszawie, Rzymie, czy Londynie jest bardziej wyznacznikiem statusu materialnego i podążania za modą. W szkole, którą ufundowało państwo, indiańskie dzieci uczą się języka swojego plemienia Murui. Generalnie jego znajomość jest jednak dosyć słaba, podobnie jak poziom edukacji wśród Indian w Puerto Leguizamo i całej Kolumbii.

Nasza ekipa misjonarska poświęciła swój czas i obecność wśród Indian aspektom religijnym - skupialiśmy się przede wszystkim na obchodach Wielkiego Tygodnia.

Pozdrawiam!

Łukasz Jabłoński